Newsletter
Jeśli chcesz otrzymywać drogą elektroniczą porady dotyczące zdrowego trybu życia, nowości na rynku farmaceutycznym, lub interesują Cię tematy okołomedyczne w poniższe pole wpisz swój adres e-mail.

Baza wiedzy

Nasi partnerzy

Najczęściej szukane
zobacz wszystkie szukane wyrażenia


Pięć lat po transplantacji: "Pani na nerkę to nie umrze"

data dodania artykułu: 12 marzec 2010 autor:

Luiza Jakubiak

źródło: RynekZdrowia.pl

Pierwsze udane przeszczepienie nerki w Polsce przeprowadzono 26 stycznia 1966 roku. Był to 621 zabieg transplantacji nerki na świecie. Dwa lata później odbył się pierwszy w kraju przeszczep nerki pobranej od żywego dawcy.



Za taką właśnie metodą postępowania przemawia m.in. uzyskanie lepszych wyników odnoszących do funkcji nerki w organizmie biorcy w porównaniu z przeszczepami podchodzącymi od osób zmarłych, korzystniejszy dobór immunologiczny oraz skrócenie czasu niedokrwienia nerki. Radomianka Alina Solecka żyje dzięki  przeszczepionej nerce oddanej przez jej brata. Z rodzeństwem rozmawia miesięcznik Rynek Zdrowia.

Kiedy pytamy Alinę Solecką, jak scharakteryzowałaby dawcę, pada natychmiast odpowiedź: – Dawca to osoba o silnej psychice, bo świadomie pozbywa się ze swojego organizmu zdrowego, dobrego organu, z którym ja mogłabym dalej żyć...
Narząd przyjął się i funkcjonuje bardzo dobrze. Tak dobrze, że teraz mieszkanka Radomia słyszy od lekarzy w czasie badań kontrolnych: – Pani na nerkę to nie umrze...

Rozmawiamy pięć lat po przeszczepie, kiedy można już spojrzeć na całe zdarzenie z dystansu. Ale na początku były wątpliwości. – Przede wszystkim, czy dobrze robimy: ja, że się godzę na tę nerkę, a brat, że chce mi ją dać – nasza rozmówczyni sięga pamięcią wstecz. – W końcu brat miał wtedy 33 lata, stosunkowo niedawno założył rodzinę, był ojcem małych dzieci.

Bałam się o brata
Tuż przed samą operacją Leszek Grabowski zajrzał jeszcze do siostry. Wtedy ponownie usłyszał od niej, że jeżeli chce się teraz wycofać, to niech tak zrobi i nikt nie będzie miał mu tego za złe. – Chyba zgłupiałaś – żachnął się i poszedł na zabieg.

Tuż po operacji pojawiło się – jak określa pani Alina – „niesamowite“ uczucie: strach, ale nie o siebie, tylko o brata. Ulżyło, kiedy wreszcie dotarła do niej wiadomość, że Leszek po zabiegu czuje się dobrze. Sześć dni później mógł już opuścić szpital. Ale spokój nie trwał długo. Zaczęły chodzić po głowie najgorsze myśli, że brat nie dba o siebie, nie przestrzega zaleceń lekarzy, że robi to, czego nie powinien po takiej operacji. – Gdyby mu coś się stało, to chyba bym umarła. Wyrzuty sumienia nie dałyby mi żyć – przyznaje mieszkanka Radomia.

Teraz, kiedy jest wszystko dobrze i wystarczą wizyty kontrolne raz w roku, tego lęku już nie ma. Pytam panią Alinę, czy w ogóle nie towarzyszył jej przed operacją strach o siebie. Okazuje się, że zwyciężyła determinacja.

Bardzo źle znosiłam dializy

Choroba nerek pojawiła się dawno temu i już wtedy lekarz uprzedził, że kiedyś może dojść do konieczności dializowania. I tak się stało. Kiedy ten dzień nadszedł, zastał kobietę w pełnej życiowej aktywności. Była praca w banku, dom, rodzina.

– Dializy znosiłam bardzo źle. Lekarz tłumaczył, że są chorzy dializowani pięć lat i dłużej. Ale dla mnie to było nie do zniesienia, mimo że dializy były tylko dwa razy w tygodniu – wspomina 55-letnia dziś radomianka.
Zawsze po dializach pojawiało się złe samopoczucie, osłabienie, kłopoty ze snem, a przecież trzeba było codziennie chodzić do pracy i prowadzić dom.