Dochodzi do niego, gdy pęka blaszka miażdżycowa i tworzy się zakrzep zamykający naczynie. Gdy taki stan utrzymuje się 20-30 minut, do mięśnia sercowego przestaje dopływać krew i zaczyna on obumierać. Objawia się to najczęściej (niemal u 90 proc. chorych) ostrym bólem w klatce piersiowej, który nie ustępuje w ciągu kilku minut; ale może też wystąpić duszność, osłabienie, pocenie się, utrata przytomności.
W Polsce na zawał zapada rocznie 100 tys. osób. U około 50 proc. jest to pierwszy objaw choroby wieńcowej, powiedział prof. Opolski.
"Przyjmuje się, że niedotlenienie mięśnia sercowego nie powinno utrzymywać się dłużej niż dwie godziny, bo zawał stale się powiększa i może dojść do nieodwracalnego uszkodzenia serca" - zaznaczył prof. Lech Poloński ze Śląskiego Uniwersytetu Medycznego. Innymi słowy, czas od momentu wystąpienia objawów do udrożnienia tętnicy wieńcowej nie powinien przekroczyć 120 minut, bo tylko wtedy można uratować cały mięsień. Niestety, na razie w żadnym państwie na świecie nie udało się tego osiągnąć, podkreślił kardiolog.
Słabym ogniwem są sami pacjenci, którzy zwlekają ze zgłoszeniem się do lekarza. Specjaliści uważają, że najlepiej gdyby zajęło ono pięć minut (od pojawienia się objawów), natomiast w Polsce średnia wynosi 145 minut (czyli 2,5 godziny), ale 7 proc. pacjentów zgłasza się nawet po 24 godzinach.
Jak ocenił prof. Opolski, to m.in. dlatego największą śmiertelność wśród osób z zawałem notuje się przed dotarciem ich do szpitala.